środa, 12 grudnia 2012

przegląd prasy


Dziennik Polski 11.12.2012 & Gazeta Wyborcza 11.12.2012

Spłonęło laboratorium Szpitala Uniwersyteckiego. Straty trzeba liczyć w milionach złotych. Budynek trzeba rozebrać. Najważniejsze jest jednak zorganizowanie na nowo opieki nad chorymi. Bez szybkich analiz materiału pobranego od pacjentów nie wiadomo, co im dolega ani jak im pomóc.

W poniedziałek tuż przed szóstą rano krakowska straż pożarna dostała wezwanie: palił się budynek uniwersyteckiego laboratorium toksykologii i mikrobiologii Szpitala Uniwersyteckiego. Po godz. 13 budynek nadal nie był do końca ugaszony, a pracownicy szpitala zastanawiali się, czy wart setki tysięcy złotych precyzyjny sprzęt diagnostyczny zalany wodą przez strażaków do czegokolwiek będzie się jeszcze nadawał.

- Ratowaliśmy, co się dało. Aparaturę udało się wynieść, cała dokumentacja medyczna też została ocalona. Ale to był poważny pożar, całą konstrukcję dachu i część stropu musieliśmy rozebrać - mówi Łukasz Szewczyk, rzecznik prasowy komendanta miejskiego straży pożarnej w Krakowie.

Próbki pojadą do Sosnowca

Pożar laboratorium to byłaby katastrofa dla każdego szpitala. Bez szybkich analiz materiału pobranego od pacjentów nie wiadomo, co im dolega ani jak im pomóc. Na szczęście placówka przy ul. Śniadeckich to niejedyny szpitalny budynek, gdzie trafiały materiały do analizy. - Większość badań, w tym te najważniejsze dla pracy szpitalnych oddziałów, np. biochemiczne i genetyczne, wykonywana jest gdzie indziej. Na ul. Śniadeckich analizowano próbki z toksykologii i mikrobiologii - wyjaśnia Andrzej Kulig, dyrektor szpitala.

Ale to i tak jest komplikacja, bo okazuje się, że w szczycie zatruć tlenkiem węgla (z toksykologii trafiały tu próbki krwi na oznaczenie poziomu hemoglobiny tlenkowęglowej) po pożarze trzeba było te badania organizować w innym miejscu.

Jeszcze gorzej jest z zatruciami alkoholem niewiadomego pochodzenia. Teraz, żeby takie zatrucie potwierdzić, próbki pojadą aż do Sosnowca, bo tam jest najbliższa Krakowowi certyfikowana placówka. O ile do czasu pożaru lekarze z kliniki toksykologii czekali na wynik badań poziomu glikolu czy metanolu nieco ponad godzinę, teraz trzeba będzie doliczyć czas transportu na Śląsk. Z kolei mikrobiologiczne materiały będą analizowane w dwóch dziecięcych szpitalach: św. Ludwika i w Prokocimiu. Pomagać w ich analizowaniu pomogą pracownicy ze Szpitala Uniwersyteckiego.

Sprzęt był dzierżawiony

Komplikacje w pracy lekarzy to jedno, ale nie mniej istotne są straty materialne. - Cały sprzęt był przez nas dzierżawiony, co oznacza, że był ubezpieczony. Liczymy na odszkodowania i wynajem nowego. Wezwaliśmy też firmy serwisowe, trzeba będzie sprawdzić, czy te urządzenia, które ocalały, dają poprawne odczyty - wyjaśnia dyrektor Kulig.

Wczoraj po południu do pogorzeliska wezwany został ciężki sprzęt ratowniczy. Wraz z wodą, która gasiła pożar, spłynęły np. materiały do badań wirusologicznych. - Uznaliśmy, że ze względu na kontakt strażaków z toksycznymi i biologicznymi materiałami konieczne jest odkażanie. Lepiej, żeby nasi ludzie nie przenosili niczego do samochodów czy koszar - wyjaśnia rzecznik Szewczyk.

Wczoraj po południu strażacy nie byli w stanie podać nawet przypuszczalnej przyczyny pożaru.

Jak się dowiedzieliśmy, spalony budynek ma zostać zburzony. Już dziś wiadomo, że straty szpital będzie liczył nie w setkach tysięcy, lecz raczej w milionach złotych. Na wszystkie badania wykonywane na zewnątrz SU będzie musiał znaleźć pieniądze z własnego budżetu. Ale jak zapewniają szefowie placówki, budżet to wytrzyma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz