środa, 30 stycznia 2013

przegląd prasy


Gazeta Wyborcza 28.01.2013

Krakowscy urzędnicy i decydenci odpowiedzialni za infrastrukturę patrzą na miasto wyłącznie zza szyb auta. Tylko tak można tłumaczyć ich argument przeciw zwężaniu ul. Mogilskiej: "Spadnie prędkość jazdy autem po mieście". I co z tego?

Gdyby zwęzić ul. Mogilską tak, jak chcieliby działacze społeczni, to prędkość komunikacyjna w mieście obniżyłaby się o 2,7 proc. To koronny argument, którym urzędnicy odpierają pomysł ograniczenia i uspokojenia ruchu na ul. Mogilskiej. Zamiast średniej prędkości 25 km/godz. pojedziemy... niech pobieżnie policzę - 24 km/godz.! Szokujący spadek średniej prędkości.

Dowiaduję się też, że zwężać Mogilskiej się nie da, bo w ciągu dekady ruch samochodowy w części Krakowa, przez którą przebiega ta ulica, zwiększy się o 20 proc. To jaką auta osiągną średnią prędkość? Co zrobimy, żeby zaradzić jej spadkowi? Może zbudujemy estakadę nad istniejącą jezdnią, po której puści się ruch od ronda do Nowej Huty, a na poziomie gruntu w przeciwnym kierunku? W sumie wyjdzie po cztery pasy w każdą stronę. Za kolejnych 20 lat zbudujemy tunel, żeby znów mogło nim jeździć jeszcze więcej aut. Przecież to absurd. Cóż to za argument, że skoro prognozujemy większy ruch aut, to należy zwiększać przepustowość ulicy? Tak rozumowano pół wieku temu i po wydaniu setek miliardów na beton i asfalt końca korków w wielkich miastach nadal nie widać.

Kiedy spojrzeć na ul. Mogilską, okaże się, że są pojazdy, których prędkość spaść nie musi, a których symulacje prowadzone przez urzędników nie ujmują. Tramwaje. Niewytwarzające spalin maszyny, które przewożą po 100, 200 osób naraz. Tysiące dziennie. Co by było, gdyby wszyscy ci pasażerowie wsiedli do aut? Wyobraźmy sobie, jaki to byłby korek.

Aż wstyd, że trzeba używać takich argumentów, by pokazywać, dokąd prowadzi rozumowanie urzędników. Skoro spodziewamy się zwiększonego ruchu samochodowego, nie znaczy, że mamy się poddawać dyktatowi aut. Nikt nie zaprzeczy, że korzystniej dla miasta jest nie wydawać pieniędzy na kolejne ulice, parkingi czy na walkę ze smogiem wytwarzanym przez auta. Może po prostu skierować auta inną trasą. Ślepe przywiązanie do samochodów, które kieruje decydentami miejskimi, jest nieprawdopodobne. Być może projekt zwężenia zaproponowany przez stronę społeczną wymaga poprawek, jednak nie powinny polegać one na wyrzuceniu go do kosza. Tymczasem naprawdę można inaczej. Francuski Strasburg - przyznajmy, liczący trzy razy mniej mieszkańców niż Kraków - wprowadza właśnie w życie wielki program komunikacji... pieszej. Mają powstać arterie piesze łączące dzielnice miasta, kilkadziesiąt kładek i tuneli nad szczególnie ważnymi ulicami, a na każdej z nich co najmniej połowę szerokości przestrzeni między budynkami mają zajmować chodniki, w najgorszym razie współdzielone z rowerzystami. Założenie władz Strasburga jest takie, by za jakiś czas podróże na odległość do 2 km odbywały się wyłącznie na piechotę. Po co to? Tak jest taniej, bezpieczniej, czyściej, zdrowiej i bardziej przyjemnie dla mieszkańców. A gdzie miejsce dla aut? Będą i auta, tyle że będą musiały zwolnić, a na ulicach o dopuszczalnej prędkości 50 km/godz. mniej więcej co 100 m będą się musiały zatrzymywać na pasach dla pieszych.

Tymczasem w Krakowie dyskusja o ograniczeniu ruchu samochodowego i roli auta w mieście traktowana jest niemal jak atak na obraz z klasztoru jasnogórskiego. Dalekowzroczne planowanie inwestycji miejskich jak kulało, tak kuleje. Budujemy to, na co akurat uda się zdobyć pozwolenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz