niedziela, 13 maja 2012
przegląd prasy
Gazeta Krakowska 13.05.2012
Każdej nocy jest tu ich kilkunastu, czasem kilkudziesięciu. Znają się między sobą, może nawet przyjaźnią. Krakowski dworzec jest ich jedyną noclegownią, schronieniem, domem. I choć pasażerowie czekający na pociągi brzydzą się ich i boją, obecność bezdomnych na dworcu jest problemem, z którymi władze miasta i kolei od lat nie mogą się uporać. A przecież zbliżają się piłkarskie EURO. Czy przed mistrzostwami bezdomni powinni zniknąć z dworców? Głosuj w sondzie (po prawej stronie).
Moralne rozterki
Firma ochroniarska Micros krakowskie dworce (Główny i Płaszów) ochrania od początku marca. Ma pozbywać się z budynków bezdomnych. Bo wyglądają nieestetycznie, psują wizerunek kolei i jej zapach. Kierownik firmy ds. ochrony, Krzysztof Ryś, ma jednak z powodu tego zadania moralne rozterki. - To są bezradni ludzie, którzy nie mają się gdzie podziać, którym powinęła się noga, często chorzy, z dramatycznymi historiami.
Powinno się im pomagać, a nie wyrzucać na zbity pysk - opowiada. Według regulaminu jego pracownicy mają pozbywać się wszystkich, którzy "zajmują miejsca przeznaczone dla pasażerów z ważnym biletem". Bezdomni więc kupują najtańszy bilet, np. do Wieliczki. Ale i wtedy ochrona powinna się nimi zająć, bo jest i punkt o wypraszaniu ludzi, którzy "odrażają swoim wyglądem lub wonią".
Krzysztof Ryś nie ukrywa, że ma żal do władz miasta. - Lekceważą problem, wolą go nie widzieć. Mimo że Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej wyznaczył pracownika, który ma patrolować dworzec, jeszcze go nie widzieliśmy - opowiada Ryś.
Niełatwo odbić się od dna
Ten żal do samorządu mają też bezdomni. - Chcielibyśmy coś ze sobą zrobić, odbić się od dna, znaleźć pracę, dom- opowiadają Marian, Tadeusz i Józef, którzy pomieszkują w palarni na pierwszym peronie. Ale, jak twierdzą, MOPS wcale im w tym nie pomaga. - Dwadzieścia lat nie widzieliśmy tu żadnego pracownika społecznego! A kiedy zgłaszamy się do noclegowni, słyszymy, że nie przyjmują ludzi urodzonych poza Krakowem. Nie lepiej jest z zasiłkami. Wciąż nie ma i nie ma. A potem dziwią się, że bezdomny bułkę w sklepie ukradnie - kwituje Marian.
Jego kolega dodaje, że nawet w przytuliskach św. brata Alberta nie mogą liczyć na pomoc. - Od razu pytają o dochód. Bo jak komuś przysługuje emerytura, to z niej mogą ściągnąć za nocleg. To kpina - oburzają się zgodnie mężczyźni.
MOPS i Caritas: no przecież pomagamy!
MOPS te zarzuty oddala. - Mamy jednego pracownika socjalnego i dodatkowo street workera, którzy codziennie patrolują teren dworca, sprawdzają czy tym ludziom nie da się w jakiś sposób pomóc - broni swojej jednostki Marta Chechelska, rzeczniczka krakowskiego MOPS-u. - Nie wiem, skąd głosy, że nas tam nie widać. Może akurat rozmawiali państwo z bezdomnymi, którzy na terenie dworca pojawili się niedawno? A firma Micros na dworcu jest od niedawna. Widocznie ochroniarze nie zdążyli się jeszcze poznać z naszymi pracownikami, tym bardziej że ci starają się nie rzucać w oczy, bo wtedy łatwiej nam się pracuje - opowiada.
Chechelska odcina się też od oskarżeń, że do noclegowni nie są przyjmowani ludzie spoza Krakowa. - Owszem, obowiązek udzielenia takiej pomocy spoczywa na gminie, w której jako ostatniej zameldowany był bezdomny. W takim przypadku ściągamy należność od innych samorządów. Ale pomagamy wszystkim - ripostuje.
Podobnie twierdzi brat Alojzy Jan Głuszcz z przytuliska św. brata Alberta, prowadzonego przez Caritas. - Do nas przyjęty może być każdy, nieważne skąd jest. Ponieważ doskwiera nam ciągły brak miejsc, w pierwszej kolejności staramy się pomóc tym najsłabszym - przekonuje zakonnik. Przyznaje też, że o dochody, owszem, pytają. Ale tylko dlatego, że chcą przyjąć tych, którzy ich nie mają - tłumaczy.
Bezdomny śmierdzieć nie musi. Pić też nie
Ale bezdomni wcale tej pomocy mogą nie chcieć - podkreślają nasi rozmówcy. I faktycznie, jeden z napotkanych na dworcu mężczyzn przyznaje, że do pracy nie poszedł, bo proponowali mu za małą stawkę. - Raz z kolei pracowałem przy kozach, ale mój pracodawca wciąż patrzył mi na ręce. A jedzenie przynosił mi na podwórze, żeby przypadkiem nie wpuścić bezdomnego do swojego domu - wspomina.
Dodaje, że żyje mu się nie najgorzej. Śpi w bacówce w Zakopanem, na wakacje jeździ nad morze, za granicę. Do Krakowa przyjeżdża regularnie pozwiedzać miasto.
- Czym pan tu przyjeżdża, pociągiem? - pytamy.
- A skądże! Wiedzą państwo, ile jedzenia ja za 30 złotych mam? Autostopem jeżdżę. Jak ludziom mówię, że jestem bezdomny, wcale nie wierzą - opowiada. Bo, jak dodaje pan Józef, bezdomny wcale śmierdzieć nie musi. Ani pić, ani brać narkotyków. - Taki pokutuje głupi stereotyp. My, jak tu jesteśmy, wszyscy nie pijemy. Czują państwo od nas alkohol? - pytają.
Nie czujemy. Za to woń siedzącego w poczekalni głównego budynku pana Jarosława nie pozostawia żadnych wątpliwości. Mężczyzna ma również problem z odpowiedzią na pytania. Zanim zaczniemy , prosi o butelkę wody.
Z rozmowy, której większość wypełniły chwile długiej ciszy, wynika, że pochodzi z Podkarpacia, na dworcu mieszka przez przypadek, bo w Krakowie stracił pieniądze i dokumenty. - Jestem tu od pięciu dni, bo nie mam jak wrócić do domu - powtarza uparcie. Potem okazuje się, że mężczyzna po dworcu kręci się od wielu miesięcy.
Wygląda na to, że nie ma EURO i bezdomni na dworcu są. Zostaną, gdy impreza się zacznie i pozostaną tam po niej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz