niedziela, 10 lutego 2013

przegląd prasy


Gazeta Wyborcza 10.02.2013

W ostatnim czasie otworzyła się nam w Krakowie nowa restauracja - Restauracja Dworcowa, o dziwo nie znajdująca się na dworcu, a w galerii handlowej przy ul. Pawiej 5.

Poszedłem do Dworcowej z paru względów. Po pierwsze, przypomina ona bliźniaczo podobne i bardzo popularne koncepty, to znaczy Jeff's, Kompanię Piwną etc. - choć Dworcową prowadzi inna doświadczona spółka. Czyli: jest całkiem schludnie i przyjemnie. Czyli: całkowicie odmiennie od całej reszty barowego zagłębia w Galerii Krakowskiej. Kiedy tamtędy przechodzę (a jako wielki miłośnik zakupów przechodzę często), burzy się we mnie krew i dostaję wścieklizny. Smród, ruja, szaleństwo. Kwiki i wrzaski. Obżeranie się podejrzanymi towarami. Cóż robić jednak, kiedy wybór w tym lokalu nie jest imponujący? Galeria handlowa, niegdyś zwana domem towarowym, nie jest miejscem kuchni wysokiej. Powierzchnia tu droga, więc trzeba schlebiać najtańszym gustom. Tu się żre byle co, tu się brzuch szybko napycha.

Aż tu pewnego dnia widzę Dworcową. Inaczej niż reszta zrobiona, nie jak stołówka zorganizowana na korytarzu, tylko całkiem sympatyczna restauracja. Między stolikami goni kelner. Bar jest. Bar drugi, z przekąskami. Tablica czarna. Coś w rodzaju scenografii, tapeta ze zdjęciem sugerująca dworzec w stylu inżyniera Eiffela. A wszystko w przestrzeni dawnego sklepu, osobnej i własnej. To jest, muszę powiedzieć, bardzo miła odmiana. Właśnie takich miejsc w domu towarowym Galeria Krakowska trzeba.

Chyba więc nic dziwnego, że tam zawlokłem moje Towarzystwo. Zawlokłem na lep obiadu. Dzięki wizji jedzenia jakoś doszło do zgody. Były, owszem, krzyki, były, prawda, pomstowania: "Ja do tej świątyni szatana mam iść, ja?! Nigdy, przenigdy" etc., etc. Fakty są jednak takie, że poszła.

I byliśmy zadowoleni. Bardzo. Nie dlatego, że był to obiad historyczny, jakaś odmiana w mojej wiedzy o kuchni, tylko dość zwyczajny lunch w miejscu dotąd wyklętym. Zamówiliśmy przystawkę, pieczarki pieczone. Bez szaleństw, brakowało im smaku. Nic w nich jednak nie było złego. Zamówiliśmy tatara - porządnego tatara z dodatkami zgodnymi z regułami sztuki, tatara sporego, mielonego, nie siekanego. Zły nie był. Był dobry. Jedliśmy i gadaliśmy i było nam miło. W Galerii! Krakowskiej!

Zamówiliśmy sobie sznycle cielęce po wiedeńsku, ja nawet poszedłem po całości, bo z sałatką ziemniaczaną (człowiek dorobił się tęsknoty za krainami niemieckojęzycznymi). Sznycel wionął świeżością, był kruchy i aż skwierczał na talerzu. Towarzyszyła mu co prawda dość nijaka sałatka ziemniaczana, ziemniaki w niej rozgotowane i jakieś takie zimowe - jednak ogółem wyszedłem na swoje. Towarzysząca miała z pozoru gorzej: sznycel, owszem, bez zarzutu, ale ziemniaki niedobre, a kapusta to już wprost fatalna, bez śladu kwasowości, rozgotowana. Szczęściem Towarzystwo wzięło do swojego sznycla prosecco, i od razu zrobiło się jakoś lepiej, zaświeciło się, zaszumiało dokoła. Dzięki prosecco człowiek czuje, że je poza domem, że jest mu dobrze, że się zanurza w restauracyjną kulturę. Nawet świątynia szatana mu w tym nie przeszkodzi.

Jedzenie więc, sami widzicie, proste i czasem nie do końca udane. Świeże jednak to wszystko, a knajpa pomyślana, jak trzeba. Takich bowiem dań trzeba człowiekowi na dworcu, w dworcowej restauracji, takiego wzmocnienia. Żadnych tam cudów molekularnych, żadnego wydziwiania. Tak jak nie trzeba mu jakiejś buły wypchanej trocinami, na peronie piątym, w mrozie, w oczekiwaniu na nieodmiennie spóźniony pociąg do stolicy - na dworcu, którego nie ma.

Strona restauracji: facebook.com/Restauracja-Dworcowa

Restaurację odwiedził: Wojciech Nowicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz