niedziela, 21 października 2012
przegląd prasy
Gazeta Wyborcza 19.10.2012
Czy dyrektor szpitala ma prawo odwołać ordynatora, który się nie sprawdził na tym stanowisku? Czy to etyczne, żeby do obrony stołka ordynator zaprzęgał prominentnych znajomych z całego miasta? Odpowiedzi byłyby oczywiste, gdyby nie chodziło o placówkę Uniwersytetu Jagiellońskiego!
W ubiegłym tygodniu prof. Zygmunt Dobrowolski został odwołany z funkcji ordynatora kliniki urologii w Szpitalu Uniwersyteckim. To wzbudziło sensację, bo do tej pory szefowie klinik i katedr obligatoryjnie zajmowali również stanowiska ordynatorów uniwersyteckich oddziałów. Zmianę tej sytuacji umożliwiła ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o ZOZ-ach, która dała dyrektorom szpitali możliwość rozdzielenia tych funkcji i podejmowania autonomicznych decyzji personalnych.
Było to konieczne, bo nie każdy uniwersytecki naukowiec sprawdzał się jako organizator pracy oddziału. Tak właśnie było z prof. Dobrowolskim. Oddział, któremu szefował, przynosił straty, w tym roku już rekordowe.
Najwyższy czas
Andrzej Kulig, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego, zażądał programu naprawczego - dostał pozorowany. Kontrole pokazały, że dokumentacja medyczna jest prowadzona niestarannie, co w razie kontroli z NFZ skutkuje drakońskimi karami. Do tej pory trzeba było zwrócić już setki tysięcy złotych. A to jeszcze nie koniec strat.
Co zaś najgorsze, lekarze z przyszpitalnych poradni, gdy podejrzewali u pacjentów poważną urologiczną przypadłość, po cichu doradzali, żeby uciekali i szukali pomocy w innych placówkach, bo uniwersytecka klinika to nie najlepszy wybór w ich sytuacji. Czy może być coś gorszego niż taka opinia?
A jednak ordynator trwał na stanowisku, choć pewnie powinien je stracić już w 2008 roku, kiedy, zatrudniając córkę, poprosił rektorską komisję etyczną o odpowiedź, czy to jest nepotyzm. Już wtedy nawet sprzyjający mu koledzy z niesmakiem komentowali, że to drwina z profesorskiego tytułu i rozumu!
Najczęstszy komentarz po tegorocznej decyzji o odwołaniu go ze stanowiska sprowadzał się do stwierdzenia: najwyższy czas. Dlatego na tych wszystkich, którzy byli zwolennikami uzdrawiania SU i uważali, że to początek zmian na lepsze, informacje z początku tego tygodnia podziałały jak zimny prysznic. Rektor UJ zażądał od prorektora ds. Collegium Medicum powołania specjalnej komisji, która ma ocenić zasadność dyrektorskiej decyzji. Postąpił tak, ponieważ dostał list protestacyjny od mieszkańców Krakowa o bardzo znanych nazwiskach, w którym biorą profesora w obronę przed złym dyrektorem, część powołuje się przy tym na własne dobre doświadczenia z bycia pacjentem.
Akademickie prawo do dyskusji
Nie mam pewności, jak w tym przypadku zbierane były te podpisy poparcia. Wiem za to, co się dzieje, gdy mnie zdarzy się naruszyć dobrostan jakiegoś Bardzo Znanego Lekarza. Zaczyna on wtedy wydzwaniać do swoich Bardzo Znanych Pacjentów, a ci z kolei atakują moich szefów, domagając ukrócenia takich praktyk.
List do rektora zrobił swoje. Komisja została powołana i w środę stwierdziła, że Kulig miał prawo i podstawy do odwołania profesora. Nie udało mi się dowiedzieć, na jakiej podstawie prawnej to się odbyło. Za całe tłumaczenie miało mi wystarczyć stwierdzenie, że chodzi o akademickie prawo do dyskusji i wymiany poglądów. Mnie to nie przekonuje! Dla mnie był to pokaz: zobacz, co cię czeka, jak tkniesz profesora, który jest jednocześnie ordynatorem.
A prawda jest taka, że w strukturach uniwersyteckich są jeszcze takie właśnie osoby, które powinny stracić stanowisko, i to im szybciej, tym lepiej, bo w swoich placówkach rozłożyły medycynę i naukę. Ale skoro są na każdej premierze w teatrze i operze (a tam same VIP-y!), to jak takiego tknąć?
Bardzo Znani Pacjenci
A ja sobie myślę, że chciałabym poznać nazwę drugiego takiego kraju na świecie - z tych cywilizowanych! - gdzie znajomości i bycie w układzie towarzyskim jest wystarczającą kwalifikacją do trzymania lekarza na stanowisku.
Wróćmy jeszcze do tych Bardzo Znanych Pacjentów i ich podpisów. Nie mogę zrozumieć, jak na podstawie własnych doświadczeń mogą uogólniać, że Jasiek, Franek albo Wacek zostali potraktowani tak samo jak oni? Bo tak nie jest, w każdym razie nie wszędzie.
Ta historia może być też ostrzeżeniem dla wszystkich VIP-ów. Uważaj, nigdy nie wiadomo, kiedy w ramach wdzięczności możesz dostać do podpisu list w obronie ukochanego doktora. Nie jego ciężkiej pracy, nie powołania czy honoru lekarskiego, tylko stołka! Czy to jest w porządku?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz