piątek, 6 kwietnia 2012

przegląd prasy


Gazeta Wyborcza 26.03.2012

Ilu centrów urazowych potrzebuje Kraków? Starczyłoby jedno, będą dwa. W jednym będą ratowani pacjenci z urazami klatki piersiowej, w drugim - z rozbitymi głowami. A jeśli trafi się ofiara poturbowana od stóp do głów? Łatwiej było podjąć decyzję o wydaniu ponad 130 mln zł, niż znaleźć sensowną odpowiedź na to pytanie!

Budowlańcy uwijają się dziś na dwóch placach budów przy krakowskich szpitalach: Jana Pawła II i Uniwersyteckim, bo w przyszłym roku trzeba skończyć prace. Nazwy powstających obiektów są długie i brzmią poważnie. W pierwszym szpitalu budowane jest Centrum Urazów Ratownictwa Medycznego i Katastrof (koszt ok. 61 mln zł). W drugim - Zintegrowane Centrum Specjalistycznej Medycyny Ratunkowej (za ponad 73 mln zł).

W założeniach obydwie inwestycje mają przyczynić się do zwiększenia szans przeżycia osób z wypadków i zbiorowych katastrof, takich jak ta ostatnia, kolejowa na Śląsku. Ich ofiary mają urazy wielonarządowe, liczne złamania, wymagają szybkiej diagnostyki, a potem pomocy chirurgów, ortopedów, neurochirurgów, torakochirurgów...

Ważną rolę odgrywa czas: im szybciej po wypadku trafią do odpowiedniego specjalisty, tym większe są szanse na ratunek. Kompleksowe leczenie pozwala na obniżenie liczby zgonów oraz zmniejszenie liczby osób dotkniętych czasowym lub trwałym kalectwem.

Do tej pory w Krakowie nie było ośrodka, który sprostałby takim wymaganiom, choć to już europejski standard. Teraz budują się dwa, bo - jak informuje Piotr Odorczuk, szef biura prasowego urzędu marszałkowskiego - "już w założeniu projekt składał się z dwóch elementów".

Odpowiada urząd marszałkowski, bo to ta instytucja dzieliła pieniądze z europejskich programów, za które prowadzone są prace. Decyzja z 2007 roku stanowi początek problemu, który jasno dziś widać: założenie było błędne!

Bo jeśli pomoc ma być szybka i kompleksowa, to jak można było jednej placówce dać pieniądze na "wdrożenie technik kardiochirurgicznych, torakochirurgicznych w medycynie ratunkowej z wykorzystaniem najnowocześniejszych narzędzi diagnostycznych", a drugiej na budowanie centrum ratowania brzucha, głowy, rąk, nóg i całej reszty?

A jeśli ktoś w wypadku cały zostanie poturbowany? Odcięta głowa trafi do neurochirurgów z uniwersyteckiego, a wydarte serce pojedzie do naprawy do Jana Pawła II? Tak ma wyglądać kompleksowe ratowanie życia?

Dziś urzędnicy tłumaczą się, że postąpili tak dlatego, że w przypadku wspólnej realizacji obu części jako jednego projektu ryzyko niewykorzystania dotacji unijnych było większe, niż gdyby były to dwa oddzielne projekty. Trudno jednak przyjąć ten argument, bo przecież priorytetem nie może być przekonanie, że trzeba wydać wszystko co do złotówki, tylko należy wydawać z sensem.

Teraz mamy taką sytuację, że kompleksowej pomocy poszkodowany nie dostanie, w dodatku NFZ już dziś alarmuje, że na finansowanie dwóch podobnych centrów pieniędzy nie ma.

A jakby tych wszystkich problemów było mało, to jeszcze obydwa szpitale, czy będzie się im to opłacało, czy nie - nowe centra ratunkowe będą musiały utrzymywać przez co najmniej pięć lat. Inaczej każdą złotówkę dotacji unijnej będą musiały zwrócić, bo takie są zasady europejskiej pomocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz