Gazeta Wyborcza 28.10.2011
Pałętałem się raz w towarzystwie po Galerii Krakowskiej, skądinąd nie wiedzieć czemu tak zwanej, podkreślę to już nie pierwszy raz - bo przecież ani w niej obrazów, ani nawet dzieł wideo, ani w ogóle niczego, co ze sztuką związane. Na zakupach byłem, bo się chciałem upiększyć.
A zakupy, chyba już odkryłyście, moje drogie (a co za tym idzie, wy również, wy moi męscy), raz, że nie zawsze są udane, i to właśnie był taki przypadek; a dwa, że powodują potężne ssanie w trzewiach. Wyszliśmy więc przez szklane odrzwia galerii, takiej na naszą krakowską miarę, galerii z hamburgerem i daniami polskimi, i oczom moim ukazał się hotel zwany andel's, i do niego weszliśmy.
W hotelu andel's, kiedy wejść od strony tego, jak mu tam, skweru, bucha w nozdrza zapach kuchni. Dziwne to uczucie. Bo znajdujecie się, drogie i drodzy, w przestrzeni nowej i dość aseptycznej, ozdobionej raczej sztampowo - i raptem kuchnią silnie pachnie. Ten zapach jest tu zdecydowanie nie na miejscu. W restauracji śmigali kelnerzy, natychmiast do nas podbiegł jeden, pomógł wybrać miejsce, zabrał okrycia; jeszcze tylko po drodze wzięliśmy ze stojaka tygodnik "Uważam Rze", bo - zdradzę zawodową tajemnicę - jest to jeden z najlepszych tygodników na pobudzenie krążenia, trawienia, lepszy nawet niż bardzo wytrawna pigwówka. Skądinąd wielkiego wyboru nie było, z pism polskich na stojaku "Rzeczpospolita" (też zabraliśmy) i ten tygodnik nieortograficzny. Jednak inna lektura pochłonęła nas całkowicie: karta.
Na pierwsze wzięliśmy dwie zupy. Minestrone była bardzo pomidorowa, z warzywami pokrojonymi w zapałkę, półtwardymi, tak jak lubię; czyli była to wariacja na temat najprostszej zupy, jaką zna włoska kuchnia, robionej na warzywach, na które właśnie przyszedł sezon. Poprawna, smaczna nawet, ale co tu ukrywać, nic porywającego, żadne odkrycie. A w restauracji, przypominam, szczególnie napuszonej, wypada wymagać cudów. Ja wziąłem krem dyniowo-marchewkowy, ci, co jedli w moim towarzystwie, wiedzą, że nie znoszę przecierów. Ale ten zapowiadał się wybornie, bo miał być z dodatkiem mleka kokosowego, a nuta kokosowa świetnie zrobi dyni, przełamie ją, doda delikatnej, ale wyraźnej nuty z innych stron, a jak jeszcze podkręcić to wszystko zapachem kolendry, ostrym, świdrującym, to dynia z marchewką w kosmos lecą, w kosmos dań ze składników prostych, ale dzięki umiejętnemu połączeniu wybitnych. Tak to sobie obmyśliłem, bo składniki dania są jak partytura. Niestety, wykonawstwo było ostrożne, bo wykonawcy nie rozumieją zbyt dobrze ducha epoki, nie rozumieją, zdaje się, kultury kulinarnej stron, z których pochodzą dodatki. Dynia z marchewką pozostała dynią z marchewką, polska kolendra zapachu ma tyle, co kot napłakał, a mleka kokosowego było po prostu za mało.
Na drugie zaczęliśmy od sałaty z łososiem... a finał był taki, że następnego dnia ugotowałem gar kapuśniaku, bo zima idzie.
Hotel Andel's - Restauracja Delight, ul. Pawia 3. Dwie osoby, zero alkoholu, 149 zł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz