Stojąc na nowym, prawie europejskim peronie nr 1, wyczekiwałem z narzeczoną przyjazdu opóźnionego pociągu. W tle słychać było pracujące ekipy remontujące nasz krakowski dworzec. Coś stukało, ktoś docinał jakieś elementy, ruch i harmider był taki, jak to bywa na budowach. Normalna kolej rzeczy - pomyślałem. Jednakże odgłosy te zaczęły być uciążliwe, gdy przyszło wysłuchać komunikatu wypływającego z głośników. Nieśmiały i cichy głos pani odczytującej komunikaty ginął w gąszczu innych dworcowych dźwięków. Zaniepokojony tym, że nie mogłem wysłuchać ważnych informacji o kolejnym opóźnieniu pociągu, dostrzegłem coś, czego wcześniej w Krakowie nie było - telebim, a nawet kilka telebimów z aktualnymi odjazdami pociągów. Dokładnie tak, wisiały sobie na filarach podtrzymujących dach. Podszedłem więc do jednego z nich, chcąc odszukać informację, której nie usłyszałem z głośnika. Szukam więc w gąszczu informacji naszego pociągu, który miał odjechać o 8.25, i... takiego pociągu tam nie było. Patrzę więc raz jeszcze, bardziej dokładnie i... dalej nic. Pociąg się rozpłynął. Zacząłem więc analizować wszystko, co znajdowało się na wyświetlaczu, i już wszystko było jasne. Podane informacje to nic więcej jak rozkład jazdy pociągów, który nie uwzględnia opóźnień pociągów. Co więcej, po planowanym prawidłowym odjeździe pociągu znika on z rozkładu. To nic, że jeszcze nawet nie przyjechał, ale planowo już go nie ma w Krakowie. To jednak nie wszystko. Pociągów przyjeżdżających do Krakowa w ogóle nie uwzględniono na telebimach. Po co więc nam taka "Europa", skoro wciąż mamy rzeczywistość PRL według Barei? To taki tani trik wizualny ze strony PKP dla pasażera. Zamiast papierowych rozkładów jazdy mamy teraz te same informacje, ale podane na nowym 40 - calowym telewizorze.
Tymi słowy problem opisuje czytelnik Gazety Wyborczej, Pan Łukasz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz